Obudziłem się następnego dnia rano. Nogi bolały ale byłem zadowolony z siebie. Zjedlismy śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Po wyjściu z budynku okazało się że ktoś rozlał olbrzymie ilości mleka i nic nie widać. Przydały się wtedy tyczki na szlaku. Trzeba wam bowiem wiedzieć że szlak przyjaźni był szlakiem tyczkowanym. Piszę: był bo nie wiem czy dzisiaj została jeszcze ta forma znakowania. Tyczki gęsto umieszczone przy szlaku nie pozwalają zabłądzić. Początek dnia niezbyt przyjemny. Mgła opadała drobniutkimi kroplami osiadając na wszystkim. Minęliśmy we mgle Słonecznik, następnie ruiny schroniska świętego Henryka, Kopę Nad Moreną, Rozdroże Koło Spalonej Strażnicy i zaczęło się przejaśniać. Gdy doszliśmy do Równi Pod Śnieżką po niespełna 2,5 godzinach od Odrodzenia nie wierzyłem że to już i do Śnieżki zostało jedynie 200m w górę. W schronisku Śląski Dom odpoczęliśmy i nabraliśmy sił. Ruszyliśmy z kopyta zakosami na szczyt. Cieszyłem się że mijaliśmy po drodze różnych ludzi bez obciazenia ale ledwo dychajacych. My już mamy jako taką zaprawę i możemy was wyprzedzac. Po około półgodzinnej wspinaczce osiągnęliśmy szczyt. Wiało nieziemsko więc czym prędzej schowaliśmy się w schronisku w kształcie spodka,ktore tak naprawdę było restauracją. Odpoczęliśmy solidnie i ruszyliśmy w drogę w dół. Z każdą chwilą było mi przyjemniej. Zaczęło się wypogadzac i gdy dotarliśmy z powrotem do Równi Pod Śnieżką zaświeciło słońce. Gdy zobaczyłem tabliczkę PTTK Strzecha Akademicka 45 minut to już w ogóle byłem w siódmym niebie. Szliśmy w kierunku Kopy. Teren wydawał mi się dziwnie znajomy. Doszliśmy do wyciągu krzesełkowego i bęc. Wszystko stało się jasne. Przecież to tutaj w 82 roku nie chcieli mnie wpuścić na wyciąg bo miałem 6 lat a od 7 wpuszczali. Do schroniska dotarliśmy we wczesnych godzinach popołudniowych. Tym razem dostaliśmy miejsca w pokoju wieloosobowym z piętrowymi łóżkami. Zjedlismy coś niecoś i wszyscy gdzieś się rozpierzchli. Zostałem w pokoju sam z Tomkiem nie licząc kilku obcych osób. No to czas na flaszkę rzekł Tomek wyciągając weselną swojego brata z plecaka. Za chwilę mieliśmy herbatę z bufetu na popitkę i jakieś krzywe paluszki na zagrychę. Chętnych na darmową gorzałkę znalazło się więcej więc po chwili zostało dno i wielka ochota na więcej. Pytaliśmy ludzi czy ma ktoś coś na sprzedaż jednak niestety, a może i na szczęście nikt nie miał. Mielismy z Tomkiem ostatnie pieniądze wyliczone na powrót do Bydgoszczy, ale alkoholowa chuć kazała szukać szczęścia. Ktoś powiedział że kierowniczka na lewo handluje, ale na szczęście dla portfela okazało się że jej nie ma. Resztę popołudnia spędziliśmy więc na graniu w okręty i układaniu tekstów piosenek 😉
Ostatni dzień. Wstaliśmy rano, zjedlismy śniadanie i wyruszyliśmy szlakiem przez schronisko PTTK Samotnia do Karpacza Górnego. Już od samego wyjścia miałem problem ze stopami. Mało wygodne przepocone buty dawały o sobie znać. Stopy miałem odparzone i obtarte a każdy krok sprawiał mi ból. Mimo to szedłem naprzód w miarę możliwości wybierając mało kamieniste miejsca. Doczolgalismy się do Karpacza Górnego. Ja już opadłem z sił całkowicie. Kuzyni chcieli zwiedzać karpacz. Jako że był przystanek autobusowy i za godzinę miał jechać autobus do Jeleniej Góry stwierdziłem że nigdzie się nie ruszam. Tomek został ze mną a reszta ruszyła na podbój Karpacza. Godzina minęła jak z bicza strzelił i na przystanku pojawił się Jelcz L11 z tablicą Jelenia Góra. Ucieszyłem się niezmiernie gdyż uwielbiam dźwięk tych silników. Krótka podróż upłynęła w przyjemnej atmosferze. Wysiedliśmy na dworcu PKS i PKP. Do pociągu pospiesznego którym mieliśmy jechać zostało jeszcze ładnych kilka godzin. Byliśmy głodni i chciało nam się palić. Zostawiłem Tomka z bagażami, a sam Poszedłem dowiedzieć się ile będą kosztować bilety i (o zgrozo) brakowało nam kilka zetów. Nie pamiętam ile ale w czasach bez bankomatów, internetu, kart kredytowych liczyła się tylko gotówką. Poszedłem na peron zebrać myśli. Zawsze lubiłem pociągi. To chyba dzięki mojej babci kochanej która od najmłodszych lat woziła mnie w wózku do pociążków. Spacerując peronem wyciągnąłem moją legitymację szkolną której ważność skończyła się w zeszłym roku, ale ja stary kombinator walnąłem sobie pieczątkę z PRL-owskich 20 groszy. Zrobiłem to w celach naukowych i może trochę ze zwykłego cebulactwa aby zaoszczędzić kilka złotych na dojazdach. Jakość zrobionej przeze mnie pieczątki budziła wiele wątpliwości moich więc nie korzystałem z tego. Teraz przyjrzałem się ponownie pieczątce i pomyślałem że jak pojadę na legitce to starczy kasy na pociąg i może na coś do palenia.
Patrzyłem co to za wagony stoją w peronie. Na tablicy kierunkowej stało jak wół: osobowy Jelenia Góra - Poznań i już w mojej głowie zaczyna kiełkować myśl. Skoro osobowy to tańszy o połowę od pośpiecha. Poleciałem pod plakatowy rozkład i patrzę. Osobowy do poznania odjazd za godzinę, w Poznaniu 23:45,a jak pospieszny? Przyjazd do poznania 1:00. Bingo! To mamy godzinę z zapasem w Poznaniu. Biegiem do kasy i pytam pani ile kosztują dwa ulgowe do Bydgoszczy, do Poznania osobowy a dalej pospieszny. Pani postukała w klawisze i po chwili podała mi cenę. Zadowolony kupiłem bilety i poleciałem do sklepiku po fajki. Kupiłem paczkę popularnych, bo tomek takie pali a Mnie bez różnicy. W kieszeni zostało jeszcze trochę grosza.
Z radością otoczyliśmy się śmierdzącym dymem popularnych, a przy okazji stojąc koło bufetu dworcowego obliczyłem że wystarczy nam na dwie porcje fasolki. Pełnia szczęścia.
Weszliśmy do przedziału. Tomek umieścił swe zacne stopy obute w oryginalne Martensy na przeciwległym siedzeniu. Chciałem powiedzieć zdejmij buty, ale nie zdążyłem. Otworzyły się drzwi i weszli SOK - iści. W skrócie wlepili Tomkowi mandat za trzymanie nóg w butach na siedzeniu. Świetnie zaczęła się nasza podróż pomyślałem drżąc o podrobioną pieczątkę na legitymacji. W tej chwili na peron pierwszy wjechał pociąg z Karpacza z którego wysiadła reszta naszej ekipy. Chwilę musiałem im tłumaczyć że osobowy że taniej że wcześniej itd. Nie minęła chwila i już wszyscy razem siedzieliśmy w przedziale. Okazało się prędko że zajęcie miejsc wcześniej było strzałem w dziesiątkę gdyż kilkanaście minut przed odjazdem pociąg był nawalony jak meserszmit. Do Wrocławia był taki tłok że podróż do kibelka zajmowała dobre 10 minut. Dziulas Beblas i Kukoc stwierdzili że wysiadają we wrocku bo nie będą jechać w takim ścisku a przy okazji coś pozwiedzają. Wysiedli,a wraz z nimi 90% pasażerów. Zostaliśmy z Tomkiem w przedziale sami. On jedna kanapa, ja druga i już bez butów leżeliśmy sobie wygodnie jadąc do poznania.
W Poznaniu zameldowaliśmy się tuż przed północą. Do pospiesznego została nam godzina. Poszliśmy zatem do palarni zrobić użytek z popularnych. Godzina minęła jak z bicza strzelił. Na peron wtoczył się pociąg i z najbliższego wagonu usłyszałem jak Mnie wołają. Okazało się że pociąg był tak nawalony ze nie udało im się wejść nawet na korytarz i całą drogę jechali przy drzwiach. Wysiadło parę ludzi, wsiedliśmy z Tomkiem, usiedliśmy na plecakach i pojechaliśmy do Bydgoszczy. Po przyjeździe okazało się że do pierwszego autobusu jeszcze mamy półtorej godziny. Przesiedzieliśmy więc w barze na dworcu przy kawie na którą szczęśliwie udało się wyskrobać.
Podsumowanie.
Rok 1995 był pierwszym rokiem mojej pracy zawodowej. Pracowałem w zmechanizowanej piekarni. Zarabiało się niewiele. Nie pamiętam dokładnie liczb, ale w tym samym roku w listopadzie wcielono mnie do zastępczej służby wojskowej i otrzymywałem 300 zł miesięcznie żołdu i żywnościówki. Było to mniej niż się zarabiało ale na podstawowe potrzeby wystarczało. Szału nie było, ale człowiek był młody i nie przejmował się takimi drobiazgami jak chwilowy brak gotówki. Dzisiaj mając zero w portfelu i na koncie nie wybrałbym się na taką eskapadę. Nie cierpię myśli o tym że może mi zabraknąć na głupi bilet. Muszę mieć zaplanowane wszystkie koszta i jakąś rezerwę taktyczną na wypadek różnych wypadków. Doświadczenie robi swoje.
Komentarze
Prześlij komentarz