Jako że ostatnio nie mam weny na podróże opiszę wam dzień pracy piekarza ciastowego w 2000 roku. Pracowałem wtedy w Spółdzielni Produkcji Spożywczej Tosta w piekarni nr 5 przy ulicy Toruńskiej 170. Była to chyba jedyna piekarnia w Bydgoszczy, a kto wie czy nie w Polsce umieszczona na trzech kondygnacjach. Od góry na drugim piętrze znajdował się magazyn surowców, ciastownia czyli pomieszczenie w którym wytwarzało się ciasta na chlebki i bułeczki,lej spustowy którym podawało się ciasto na chleb do linii dzieląco - formującej znajdującej się piętro niżej. Na pierwszym piętrze znajdowały się maszyny do obróbki ciasta na chleb i bułki, stoły do ręcznego kształtowania niektórych wyrobów, komora rozrostowa oraz piece. Taśmowy głównie do chleba oraz wrzutowy do drobnicy czyli bułek, rogali i innych cudeniek. Ponadto na piętrze znajdowała się stołówka czyli pokój śniadań oraz biuro kierownika. Na parterze znajdował się magazyn wyrobów gotowych, magazyn zwrotów, szatnie oraz pomieszczenie fakturzystek. Komunikację między piętrami zapewniała winda towarowa oraz schody. Niech wam się nie wydaje że to było łatwe i proste. Aby wejść do damskiej szatni należało wejść przez drzwi główne, następnie schodami na pierwsze piętro korytarzem koło biura kierownika, następnie przez halę produkcyjną, schodami na dół i już kobietki mogły się przebierać do pracy 😁
Zacznę od popołudniówki. Zmiany od której zaczynało się produkcję na dzień następny. Zmiana zaczynała się o 14 ale ja przychodziłem pół godziny szybciej aby przygotować ciasto, że jak ludzie przyjdą na 14 żeby mogli już pracować. Surowce dodatkowe takie jak margaryna, cukier, jaja, inne dodatki miałem przygotowane w karejkach z opisami co do czego. Musiałem zerknąć w zlecenie na ilości zamówionego pieczywa aby dostosować ilości ciasta. Wtedy szybkie liczenie, woda o właściwej temperaturze, drożdże, mąka do dzieży do tego surowce karejki i mieszanie. Nie będę was zanudzał recepturami ani technologią piekarską, ale czas miesienia ciasta wynosił kilka do kilkunastu minut. Po zrobieniu ciasta jeśli miałem windę, zwozilem ciasto piętro niżej a jeśli jej nie było naciskałem przycisk i wtedy ktoś przyjeżdżał z dołu po ciasto. Szykowałem wtedy następne "kibelki" a w międzyczasie schodziłem na dół pomagać przy kształtowaniu. Na popołudniu robiło się bułki gatunkowe takie jak bułka wrocławska w kształcie chlebka, Wrocławskie plecione we foremkach, rogale, bułki mleczne, węgierskie, chałki, grahamki, słonecznikowe, z pestką dyni, sojowe, wreszcie duże i małe bułki poznańskie (inaczej wodne). Nie mogę powiedzieć by to była lekka praca, ale stało się razem w kilka osób przy stole, gadało o głupotach i czas leciał jak należy 😉 po 18 miałem już więcej pracy bo co około 40 minut stawiałem "kwasy" na chleb. W prostych słowach była to kwaso-podmłoda uproszczona wersja zakwasu. Mąka pszenna, zytnia, żurek, woda i drożdże. Najważniejsze było pilnowanie temperatury i konsystencji aby były równe. Jest to bardzo ważne przy produkcji ciągłej. W takim układzie mijał mi czas do 20 wtedy już nie schodziłem na dół pomagać tylko zabierałem się za porządki. O 21:30 przychodził zmiennik na nockę a ja zawijałem wrotki i leciałem na autobus aby zdążyć przed zamknięciem piwnego sklepu na osiedlu.
Zmiana nocna. Tutaj już nie ma miejsca na pomoc na dole. Pracowałem na dwie maszyny. Co 40 minut ciasto na chleb plus kwas oraz mniej więcej raz na godzinę ciasto na bułki poznańskie. Oczywiście mąka we workach po 50 kg także w ciągu nocki w tygodniu przerzucało się ręcznie dobrą tonę a z piątku na sobotę gdzie była największa produkcja nawet 3 tony. Przy dobrym układzie potrafiłem sobie zorganizować pracę tak że co ciasto miałem czas na papierosa czy też na inne sprawy. Grunt to organizacja pracy. W dobrych czasach produkcja trwała do 3 w nocy maksymalnie. Potem przerwa i o 5:30 zaczynał się poranny rzut chleba. Przerwę wykorzystywało się różnie. Zazwyczaj siedzieliśmy w stołówce i gadaliśmy głupoty albo graliśmy w karty czy tez robiliśmy "inne rzeczy" w zależności od tego jaki brygadzista był na nocce i na co można było sobie pozwolić. 5:30 kręciłem ciasto na ranną zmianę, szykowałem kolejne aby poranny zmiennik miał wszystko gotowe tylko włączyć i szedłem do szatni. Na rano nie przychodziliśmy wcześniej bo każda minuta w łóżku bladym świtem jest błogosławieństwem dla organizmu.
Ranna zmiana 6-14.
Przychodziłem koło 6. Czasami miałem z 2 ciasta na chleb do zrobienia a czasami wcale. Różnie to było. Na rano byliśmy często w trójkę więc chcąc nie chcąc musiałem pomóc przy chlebie. Stałem sobie przy piecu i prosto z taśmy gorące bochenki wrzucałem na druciane wózki, które potem zwozilo się do magazynu na dół. Produkcja rzadko kiedy trwała dłużej niż do 8. Potem śniadanie i sprzątanie stanowisk a potem pracę różne. Od sprzątania, mycia sprzętu i maszyn, poprzez mielenie bułki na bułkę tartą, ważenie tej bułki, porządki w magazynie surowców, a w międzyczasie przyjeżdżały dostawy mąki i innych surowców. Z tą mąką to była wesoła zabawa, bo przyjeżdżali chłopaki Starem i worki układali na paletach. Póki mąka była w jutowych sliskich workach to było wesoło bo ile razy spadało z palety to tylko moje plecy wiedzą 😉 kiedyś nie. Używaliśmy strecza. Lepiej było pozbierać z dwa trzy razy na dostawę kilka worków. Zjeżdżam windą na dół. Otwieram wrota na rampę. Podaję puste palety i chłopaki układają. Pełna paleta to coś 12 - 13 worków. Odjazd. Wciągam do windy, przeciskam się aby zamknąć wrota i jazda na drugie piętro. Wyciągam paleciak z mąka z windy. Pierwszy zakręt ok, drugi prawie i nagle jebs. Trzy wory na 1podłodze. Chcąc nie chcąc zbieram i układam na palecie a tu z drugiej strony kolejne dwa... Często tak się zdarzało. Niewiele czasu później wprowadzili papierowe worki do mąki i problem spadania worków w trakcie transportu skończył się. Potem czas na wystawianie surowców na produkcję popołudniową i nocną. Mąkę zawsze na górkę aby nie musieli wchodzić w nocy do magazynu. Potem czekanie na zlecenie. Zlecenie produkcyjne to nic innego jak rozpisanie dobowej produkcji na poszczególne gatunki pieczywa i rozbicie na wszystkie surowce. Codziennie ilości były inne w zależności od wielkości zamówień ze sklepów i pozostałych piekarni. Jednak ja miałem już doświadczenie na tyle że surowce szykowałem "na oko" a po otrzymaniu zlecenia korygowałem ilości. Pomyślicie że szedłem na łatwiznę? Zlecenie wydawało się około pół godziny, a gdy otrzymałem je czasami o 13:45 wtedy biegiem wszystko trzeba było zrobić aby o czasie wyjść do domu czytaj na piwo z brygadzistą 😁
Nieco uwagi poświęcę też sobocie gdyż praca w sobotę była wyjątkowa. Niepisanym prawem piekarnię opuszczaliśmy po skończonej pracy. Wykończenie nocnej produkcji, sprzątnięcie ciastowni, wydanie surowców i postawienie żurków to były moje zadania. Dobra organizacja pracy pozwalała mi wyjść w okolicach 9 rano. Jednak rekord pobiłem pewnej soboty meldujac się w domu chwilę po 8 rano.
Nie zawsze jednak tak było. Zamiłowanie piekarzy do odpylania się napojami wyskokowymi mieliśmy w większości we krwi. Gdy był majster Heniu robiliśmy zrzutkę i leciałem do sklepu po winko lub kilka piw. Siadaliśmy sobie na workach z mąką i gwarzylismy wesoło na różne ciekawe tematy. Czas mijał w fantastycznej atmosferze, a my się nigdzie nie spieszyliśmy. Zamykaliśmy się w piekarni od środka gdy reszta pracowników wychodziła do domu i mieliśmy święty spokój.
Tak to było 20 lat temu w piekarni. Pracowałem w większości piekarń mojej spółdzielni jednak praca przy Toruńskiej przysparzała mi najwięcej radości. Kierownictwo było spoko. Pani Ewa była wspaniałą kierownicą. Interesowało ją żeby robota była zrobiona dobrze i na czas a reszta to była nasza sprawa. Każdy wiedział co ma robić i potrafiliśmy docenić to, że mamy luz. Ludzie w większości byli spoko a praca była przyjemna,co nie znaczy że lekka. Czasem trzeba było się natyrać.
Mam nadzieję że podobała wam się relacja z mojej dawnej pracy.
Komentarze
Prześlij komentarz