Przejdź do głównej zawartości

Mazury'21 część 4 - Giżycko i burza.

Obudziłem się koło 1:00 w zasadzie to zbudziłem się bo nie domknięte drzwi trzaskały na wietrze. Oj coś się dzieje niedobrego pomyślałem. Zamknąłem drzwi i patrzę na radar a tam Idzie piękna super komórka burzowa. Przewidywany czas 2 w nocy. No to latarka i na dwór zabezpieczyć wszystko przed odlotem. Pozbierałem nasze ręczniki i inne rzeczy które lepiej żeby nie zmokly i zacząłem przeglądać informacje burzowe od ludzi. Łódź zalana jak zwykle, Płock zalany, Brodnica również. Drzewa powyrywane z korzeniami. Nie wróży to dobrze. Popatrzyłem z 20 minut, rzut oka na radar i już wiem że będzie spokój. Wiatr się uciszył po chwili i można było spać dalej... Sen jednak nie nadchodził. Leżałem i leżałem, aż zaczęło się robić jasno. Wstałem, wziąłem ręcznik i poszedłem popływać. Woda ciepła jak zupa, zero wiaterku, zero ludzi. Godzina 4:16 a ja w wodzie. Popływałem i wróciłem do domku. Zmieniłem gacie na suche i położyłem się. Zasnąłem prawie natychmiast. 
Obudziłem się po chwili, patrzę na zegar i niedowierzam - 8:30 spałem jak niedźwiedź zimą. Wstałem, zjadłem śniadanie i obudziłem Grześka który bardzo lubi spać 😉 wypiliśmy kawę (Informacyjnie - Grześ nie jada śniadań więc zmuszony byłem jadać samotnie) i czekaliśmy na telefon od serwisu z informacją o dowozie dętki. Niestety takowy nie wydarzył się, więc pojechaliśmy leśną drogą przez Wiartel do Pisza. Odebrałem zamówione dętki i już z większą pewnością ruszyliśmy DK 63 do Giżycka spotkać się z moim kuzynem Maciejem. Po drodze zatrzymaliśmy się na parkingu opodal miejscowości Kociołek Szlachecki nad rzeczką o nazwie Białoławka. Toczyła ona leniwie swe przejrzyste wody pełne ryb do jeziora Kocioł. Nic tylko podpalić ogień pod nim i zupa rybna gotowa 😉. Popatrzyłem z żalem że nie ma jak wejść aby popływać razem z rybami i ruszyliśmy dalej. Jedziemy sobie pokonując kolejne kilometry aż tu nagle pojawił się ON. Biało-niebieski trup. Autobus PKS Nova a za nim jakiś duży suv. Jedzie 70 to ok. damy radę do Orzysza te 7 klocków (klocek=kilometr) a tam mamy postój. Aż tu nagle zwalnia i zwalnia i tak do 50 i znowu przyspiesza. Gdy szosa prostuje się na tyle żeby go wyprzedzić i na dodatek znaki na to pozwalają to on akurat zasuwa 70 a z przeciwka sznur samochodów. Suvowi udaje się w końcu go wyprzedzić ale był to ryzykowny manewr. Przy 11 koniach między nogami nie odważyłbym się tego zrobić. W końcu Orzysz i moja cierpliwość zostaje nagrodzona. Trup skręcił sobie gdzieś w lewo i znowu jesteśmy wolni. Wjechaliśmy na ulicę która nazywa się Rynek, myśląc że tam jest jakiś centralny punkt miasta warty fotki, ale zdziwiliśmy się bardzo widząc betonowe klocki szumnie nazywane domami mieszkalnymi w skrócie bloki. Z obrzydzeniem opuszczamy Orzysz i lecimy na Giżycko. Nawierzchnia dobra, ruch mały, lecimy sobie 80-tką. Przed nami zakręty w lesie. Który motocyklista nie kocha zakrętów? Jest tylko jeden warunek. Pokonujemy zakręty ze swoją ulubioną prędkością, a tu jedzie taki zawalidroga 50 na godzinę chociaż znaki pozwalają na 70. Gdy droga się prostuje daje w gaz i rozpędza się aby przy następnym zakręcie dać ostro po heblach i znowu wlec się 50. Jestem ciekaw kto takich ludzi uczy jeździć... Dojeżdżamy do wsi Miłki. Informacyjnie podam, że obok miejscowości, na wzgórzu nad jeziorem Wojnowo, stoi maszt Radiowo-Telewizyjnego Centrum Nadawczego o wysokości 327 m. Zajeżdżamy na stację sprawdzić poziom powietrza i napić się kawki. Jakiś pan podziwia Janka i Rudego że z Bydgoszczy taki kawał drogi na takich maleństwach... Rudy kraśnieje z dumy, ale nie odzywa się. Pan odjeżdża, my również ale w przeciwnym kierunku. Po kilkunastu minutach dojeżdżamy do Giżycka. Jest 13 i jest już gorąco jak w piekle. Do spotkania z Maciejem jeszcze ponad godzina. Zostawiamy więc motorki na parkingu i idziemy spacerem przez Ekomarinę
Fot. Grzegorz Gałązka 
i port Żeglugi Mazurskiej w towarzystwie budek z lodami i straganów z chińską tandetą znakomicie udającą polskie pamiątki.
Fot. Grzegorz Gałązka 
Docieramy do kanału Giżyckiego łączącego jeziora Niegocin i Kisajno.
Kanał Giżycki zwany również Kanałem Łuczańskim. 
Na tym kanale w 1898 roku przerzucono most obrotowy. Zbliżała się godzina otwarcia mostu dla ruchu wodnego, więc czym prędzej kupiliśmy sobie po lodziku na ochłodę i usiedliśmy na ławce aby oglądać spektakl otwarcia.
Fot. Ze strony www.poljacht.pl
Ku mojemu zdziwieniu most otworzył się sam. Do pewnego momentu otwierany był ręcznie za pomocą korby. Kilka lat mnie nie było i masz. Wszystko zmieniają, aby człowieka otumanić. Chwilę posiedzieliśmy i udaliśmy się w kierunku naszych rumaków. Tym razem poszliśmy przez Plac Grunwaldzki centralny punkt miasta. Było nieznośnie gorąco. Doszliśmy do ulicy Kolejowej i usiedliśmy na ocienionej ławeczce czekając na Macieja. 
Chwila spokoju więc można zobaczyć co się dzieje w pogodzie. Patrzę a tu burza na horyzoncie. Najpóźniej za godzinę będzie u nas. Czas trwania szacuję na jakieś 2-3 godziny. No to nie ma tragedii. Po chwili podjechał Maciej. Przywitaliśmy się i poszliśmy do włoskiej knajpy opodal Placu Grunwaldzkiego. Po chwili pojawił się Damian bratanek Macieja i odradził nam ten lokal polecając osiedlową pizzernie. Wyszliśmy więc po angielsku i udaliśmy się Maćka autem do wspomnianego lokalu. Wchodząc po schodach akurat zaczęło padać i rozpoczęła się burza, ale my już byliśmy pod dachem.
W osiedlowej pizzerii. 
Ta burza była bardzo spokojna. Kilka razy zagrzmiało popadał deszcz i w czasie gdy skończyliśmy pizzę skończył się również deszcz. Zerknąłem ukradkiem na radar i patrzę że jeśli wrócimy przez Mikołajki to ominiemy następną burzę. Ale trzeba jeszcze kawę wypić. Wysiedliśmy z auta na parkingu ekomariny i udaliśmy się do kawiarni. Znowu zaczęło padać. Sytuacja stała się beznadziejna. Prawie cała Kraina wielkich jezior w deszczu. Wypiliśmy kawę, porozmawialiśmy o wszystkim a tu nadal pada. "Trudno. Jedziemy w deszczu bo będziemy tu nocować " - zdecydowałem. Nagle usłyszałem Grzesiowe "a ja co mam zrobić ?" Rzeczywiście. W ferworze walki zapomniałem że Grześ ubrał się jak na plażę. Krótkie spodnie i koszulka to fajny ubiór gdy jest +30 ale na jazdę w deszczu - niestety. W pobliskim sklepie żeglarskim Grześ za kilka złociszy kupił pelerynę przeciwdeszczową, Maciek pożyczył mu swoją kamizelkę i już było coś. Rękawy skleilismy taśmą izolacyjną aby nie zawiewało i udaliśmy się tą samą drogą przez Orzysz i Pisz do domu. W planach była jazda drugą stroną jezior ale sytuacja na radarze opadów wyraźnie sugerowała że naszą drogą za Orzyszem już powinno być sucho w przeciwieństwie do trasy przez Mikołajki. Zatrzymaliśmy się po drodze w Miłkach na złapanie oddechu i wyczyszczenie wizjerów, druga przerwa techniczna w Orzyszu na stacji gdzie dokonałem zakupów piwnych na wieczór. Trzeci raz zatrzymaliśmy się nad Białoławką, ale tam już nie padało. Do końca pozostała tylko mokra szosa. Przyjechaliśmy do Czapli, przebraliśmy się w suche rzeczy i oddaliśmy się kontemplacji pięknych mazurskich widoków.
Na wieczór mazurskie smaki prosto z browaru Bielkówko znajdującego się na Kaszubach. 
Około 21 zmuliło mnie i walnąłem się w kojo. Tej nocy spałem jak dzidziuś bez przebudzeń.
Podsumowując dzisiejszy dzień stwierdzam, że nie straszna jest już mi jazda w deszczu czy też po mokrej szosie, dotychczas miałem niewielkie obawy, a to z takiej racji że nie jeździłem w takich warunkach,a przynajmniej bardzo rzadko. Oczywiście trzeba zachować szczególną ostrożność, ale podczas jazdy motocyklem to zawsze trzeba mieć oczy w koło głowy.
CDN... 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Witajcie potencjalni czytelnicy

To ja. Leszek Zmitrowicz. Założyłem tego bloga dzisiaj tj 4 lutego 2012 roku na prośbę znajomych. Kilka słów o mnie: Urodziłem się w 9 maja 1976 roku. Od urodzenia bardzo lubię kolej i wszystko z nią związane. Uwielbiam rozkłady jazdy, zapowiedzi dworcowe, lokomotywy, samą podróż pociągami. Moja przygoda z koleją na dobre rozpoczęła się w 2000 roku. Wtedy zakupiłem po raz pierwszy w życiu SRJP czyli sieciowy rozkład jazdy pociągów. W rozkładzie tym zauważyłem, że pociągi na trasie Nakło nad Notecią - Chojnice od dnia 23 VI będą zawieszone (linia ta ma szczególne znaczenie dla mnie, gdyż w 1998 roku byłem na wczasach zakładowych w Więcborku i dojeżdżałem właśnie pociągiem) Namówiłem więc kuzyna Radka, z którym trzymam się od dzieciństwa na wycieczkę. Postaram się po trochu opowiedzieć o wszystkich wypadach. Zapraszam do czytania.

Projekt Mazury '21 Start.

Rajzefiber, czyli przed wyjazdem.  Wiecie co to rajzefiber? Etymologia słowa jest prosta. Wystarczy z niemieckiego połączyć die Reise (podróż) oraz das Fieber (gorączka) co da nam rajzefiber, czyli tzw niepokój przedwyjazdowy. W języku polskim nie ma słowa, które określałoby opisywany stan. Mówi się raczej – ale stresuję się przed wyjazdem albo Zocha, sprawdź czy wszystko spakowaliśmy?! Są też tacy, co na 3 dni przed wyjazdem okupują toaletę nie ze swojej winy i nic z tym zrobić nie potrafią… U mnie wygląda to wszystko nieco inaczej. Zaczyna się od kilku godzin do nawet kilku dni przed wyjazdem, w zależności od tego czy jedziemy w nieznane czy też w miejsce gdzie byliśmy już niejednokrotnie. W tym roku zaczęło się u mnie 3 dni przed wyjazdem chociaż wyprawa jest można powiedzieć "w nieznane".  Mimo tego że na Mazury jeżdżę od młodości, to zawsze był kierunek Ostróda, Olsztyn, Mrągowo, Kętrzyn, Węgorzewo. Do dziadka i pozostałej rodziny. Bywały też wypady typowo na

Po zdjęciu gipsu 2020, czyli po wypadku część 2

Grafika przedstawiająca budowę stawu kolanowego u człowieka  Przedmowa . W zasadzie miało tego nie być, ale skoro pisałem o wypadku, oraz mam gotowy post o pobycie w szpitalu, to nie może zabraknąć i takiej relacji pogipsowo - przed szpitalnej. Materiał pisany na świeżo wg wspomnień ubiegłorocznych. Niektóre daty zatarły mi się w pamięci, ale w przybliżeniu odtworzyłem sytuację chronologicznie. Maj 2020 Stało się pewnego dnia. Zdjeto mi gips w końcu po 6 tygodniach. Jednak nie było tak łatwo jak przy kostce że stanąłem od razu na obie nogi.  Trzeba było nauczyć się chodzić. Dostałem zlecenie na wydanie ortezy na sam początek, a następnie skierowanie na rezonans z zaleceniem aby udać się do Gizińskich, bo mają krótkie terminy (hehe pewnie na jesień jak znam życie) dokustykalem do schodów i... Kurde nie umiem zejść. No to kule pod pachę pod drugą pachę barierka i zeskoczyłem na lewej jakoś. Ojciec zawiózł mnie do sklepu medycznego gdzie zaopatrzyłem się w ortezę. Uff. Od razu