Rajzefiber, czyli przed wyjazdem.
Tamteż kupujemy zimne piwko i przed samym Olsztynem skręcamy na Łupstych, by po kilkunastu minutach jazdy zameldować się na miejscu.
Dodam jeszcze że moje zamiłowanie do piłki nożnej odniosło taki skutek że 90% meczu przespałem 😎
Wiecie co to rajzefiber? Etymologia słowa jest prosta. Wystarczy z niemieckiego połączyć die Reise (podróż) oraz das Fieber (gorączka) co da nam rajzefiber, czyli tzw niepokój przedwyjazdowy. W języku polskim nie ma słowa, które określałoby opisywany stan. Mówi się raczej – ale stresuję się przed wyjazdem albo Zocha, sprawdź czy wszystko spakowaliśmy?! Są też tacy, co na 3 dni przed wyjazdem okupują toaletę nie ze swojej winy i nic z tym zrobić nie potrafią… U mnie wygląda to wszystko nieco inaczej. Zaczyna się od kilku godzin do nawet kilku dni przed wyjazdem, w zależności od tego czy jedziemy w nieznane czy też w miejsce gdzie byliśmy już niejednokrotnie. W tym roku zaczęło się u mnie 3 dni przed wyjazdem chociaż wyprawa jest można powiedzieć "w nieznane".
Mimo tego że na Mazury jeżdżę od młodości, to zawsze był kierunek Ostróda, Olsztyn, Mrągowo, Kętrzyn, Węgorzewo. Do dziadka i pozostałej rodziny. Bywały też wypady typowo na żagle, ale też zawsze zaczynało się od wizyty w Węgorzewie. Tym razem jedziemy naszymi stalowymi rumakami i będziemy jeździć po drogach, których praktycznie nie znam, poza bliskimi okolicami Węgorzewa, Giżycka i Kętrzyna. Ciekawe jest że znam wszystkie mazurskie miejscowości ale od strony wody nie od lądu. Pamiętając mocno zniszczone drogi północnych Mazur mam lekkie obawy o kręgosłup Grześka, który jedzie ze mną. Miejmy nadzieję że wytrzyma 😉
Wyjazd.
Wróciłem z pracy, była 0:40 na zegarze. Mgliste wspomnienie, że o tej porze w latach 80-tych odjeżdżał z Bydgoszczy pociąg relacji relacji Gdynia - Wrocław, którym zdarzało mi się podróżować do ś.p. cioci Celki do Wrocławia na ferie zimowe. Wyjąłem z plecaka wszystkie potrzebne na codzień, ale niepotrzebne na urlopie drobiazgi. Klucze działka, garaż, mieszkanie rodziców, piwnica, działka 2, telefon służbowy służący jako arkusz kalkulacyjny i inne. Zrobiła się tego dość spora kupka, a ja już wiedziałem od czego mnie plecy rypią jak potencjalnie pusty plecak waży 5kg 🤪 ostatnie przygotowania i już po 1 leżę w łóżku i zasypiam. Przede mną 6 godzin snu z małą górką.
5:18. Cóż. W wieku 45 lat wstaje się na sikanie o poranku. Wróciłem z kibla i leżę myśląc że jeszcze godzina snu, a tu sen nie przychodzi... Głowa pełna myśli jak to będzie? Czy ja dam radę, czy Rudy da radę, czy Grzesiek ze swoim Jankiem (Junakiem) dadzą radę, czy... Ach tam jakoś to będzie 😉 mimo że już spać nie będę, czas do budzika wykorzystuję w pozycji horyzontalnej. Trzeba sprawdzić trasę i utrwalić sobie. Pogoda zapowiada się piękna. Słońce świeci prosto w moje okna oznajmiając że dobry kawałek będzie nas lekko oślepiać, ale od czego okulary przeciwsłoneczne 😎
Robię kanapki, wypijam szybką kawę, dodatkową zabieram w termos, dopinam walizkę i idę próbować umieścić walizkę przed kufrem. Zapinam gumę przez uchwyt kufra i o dziwo wszystko pasuje jakby fabrycznie przygotowane. Zadowolony z siebie przyczepiam pod gumy kamizelkę odblaskową. Zawsze lepsza widoczność będzie. Wracam do domu po plecak, wyprowadzam Rudego przed bramę plecak umieszczam na walizce, która służyć będzie mi jako oparcie. Dopasowuje paski tak, aby plecak stał się samonośny i ruszam na miejsce spotkania tj. Na stację Amic koło bydgoskich Sklejek na fordońskiej. Po drodze stwierdzam że jest mi bardzo wygodnie, a to za sprawą systemu pasków gumowych i poduszki pod dupsko. Świetny pomysł miałem. Czekam na Grześka, już 9:03 a jego nie ma. Nerwowo spaceruję po kilka kroków w każdą stronę. W końcu wjechał Grześ na Janku. Pogadaliśmy chwilę, połączyliśmy interkomy i w drogę. Kierunek wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja 😉
Jedziemy sobie kierunek Grudziądz przez Dąbrowę Chełmińską. Ruchu zero, pogoda piękna, temperatura idealna do jazdy. Nasze rumaki połykają kolejne kilometry dość dobrej szosy Wojewódzkiej. W Stolnie robimy pierwszy postój na mały łyk kawy i kilka elektrycznych wdechów Grześkowego cygara. Dalej jedziemy krajowką pozwalam sobie na prędkość 80km/h. Nie ma co szybciej jechać. Nasze małe 125-tki i tak jadą na ponad 80% mocy. Tak docieramy do Grudziądza. Średnicówką po wschodniej stronie miasta omijamy centrum by po chwili znaleźć się na DK16 docelowej do Olsztyna. Nawierzchnia ładna, sporo zakrętów, ruch niewielki. Tak docieramy do parkingu przed Kisielicami. W zasadzie połowa drogi za nami. Odpoczywamy chwilkę, powiadamiamy rodziny że żyjemy i mamy się świetnie i lecimy dalej. Iława, za nią postój nad jeziorem Łabędź,
Fot. Grzegorz Gałązka |
W końcu dojechaliśmy do Olsztyna. Dom żaglowiec - bo tak nazywa się dom w którym będziemy spać - wybudował chyba jakiś hobbysta. Widać dziób burty i rufę, okna stylizowane na bulaje. Jakiś starszy pan wyszedł na balkon i zaprosił nas na górę. Uregulowaliśmy należność i wspięliśmy się po trapie na górny pokład. Sama koncepcja żaglowca jest ciekawa, ale niektórzy ludzie widząc w pokoju kąty ostre lub rozwarte miewają różne odczucia. Rozpakowaliśmy się, Janek i Rudy stanęli w stajni czyli pod domem, a my udaliśmy się na autobus do miasta. Po kilkunasto minutowej podróży klimatyzowanym Solarisem wysiedliśmy na placu Roosevelta i od południowej strony rozpoczęliśmy spacer.
Pogoda piękna, jakieś 25 stopni, wszędzie pełno ludzi, szybko obeszliśmy starówkę, obejrzeliśmy zamek i udaliśmy się do lokalu gastronomicznego celem schłodzenia się. Po kilku piwkach świat wydał się o wiele piękniejszy niż zwykle. W radosnych humorach udaliśmy się do portu na nocleg znaczy się do naszego żaglowca.
Wieczorkiem obejrzeliśmy finałowy mecz euro 2020 Włochy - Anglia i spoczęliśmy.
Fot. Grzegorz Gałązka |
CDN...
No i bardzo piękna przygoda ale jedna kwestia utkwi w mojej chorej główce już na zawsze "wstaje się na sikanie o poranku" Leszku jesteś The Beściak
OdpowiedzUsuńFajnie gdybym wiedział kto to pisze 😉
Usuń