Przejdź do głównej zawartości

Mazury'21 cześć 5 prom, wierzba i ucieczka przed burzą.



Obudziłem się 3:30. Pewnie dziwicie się że tak wcześnie. Mój organizm do pełnej regeneracji potrzebuje 5 do 6,5 godzin snu. Oczywiście zdarzają się pewne wyjątki i kilka razy w życiu udało mi się przespać 9 godzin a raz nawet 10 ale to było dawno i nieprawda. Prognozy na ten tydzień są bardzo niestabilne. Nigdy nie wiadomo kiedy walnie i gdzie. Sprawdzają się tylko wysokie, oscylujące w okolicach 30-stki temperatury. Jak co rano odpaliłem radar i patrzę co nas czeka. O burza już pod Łomżą i idzie w naszą stronę. Będzie za jakieś półtorej godziny czyli koło 5. Poczekałem aż się rozjaśni i poszedłem załatwić codzienne sprawy tj. WC, ząbki i kąpiel w wannie. Ta wanna to jezioro Nidzkie. W tym roku woda ma wyjątkową temperaturę bo około 24 stopni, a to bardzo ciepła jak na nasze polskie warunki. Załatwiwszy wszystko kładę się jeszcze i czekam na burzę. Kulające się po bruku beczki słychać coraz bliżej, aż wreszcie nadchodzi. Nie jest mocno aktywna elektrycznie. Ot zwykła letnia burza. Kilka razy zagrzmiało, popadało z godzinę i poszło sobie szukać szczęścia nad Śniardwami. Trzeba dzisiaj bardziej uważać na siebie. Jako że przedłużyliśmy pobyt do soboty, musimy czekać na właścicielkę aby uregulować płatność. Jem śniadanie, budzę Grześka i robię nam kawę. Przysiadam z krzyżówką i kawą w takim miejscu aby nie przegapić wjazdu pani Bożenki na teren. Ma być o dziesiątej lub chwilę po. Mija 10. Żaden samochód nie wjechał na teren. Poczekam jeszcze z 15 minut i zadzwonię aż tu nagle zza wegła wychyla się właścicielka "jakby co to jestem". Widocznie auto przed bramą zostawiła. Reguluję płatność i gaworzymy sobie chwilę o Mazurach i pogodzie. Jest bardzo miło ale musimy kończyć. Idę po Grześka, wsiadamy na rumaki i jedziemy nad Śniardwy do Niedźwiedziego Rogu. Wcześniej ustaliliśmy że kwatera Hitlera z powodu niestabilnej pogody musi zaczekać. Jedziemy przez wilgotne lasy. Po porannej burzy jest bardzo przyjemnie, chłodne powietrze owiewa nas i nasze maszyny Rudy radośnie pyrkając pokonuje kolejne kilometry. Dojeżdżamy do Rucianego. Na Orlenie uzupełniam powietrze i jedziemy dalej. W Guziance oglądamy śluzę i jedziemy dalej. Patrzę i nie wierzę. Kolejny most i druga pachnąca jeszcze nowością śluza. Okazuje się że śluzę oddano do użytku 25 czerwca 2020 roku. Co ciekawe jest to pierwszy obiekt tego typu wybudowany przez Polaków na Mazurach. Robię kilka zdjęć i jedziemy dalej. Po kilkunastu minutach jazdy przez leśne ostępy wynurzamy się w Niedźwiedzim Rogu na południowym brzegu jeziora Śniardwy. Widok jest przepiękny. Widać ogrom największego w Polsce jeziora i dwie wyspy na nim Czarcią i Pajęczą. Patrząc na czarcią wyspę przypominam sobie powieść "Mazury" Jerzego Putramenta. Opowiada ona o czterech chłopakach którzy pływają po Mazurach jachtem niekoniecznie mając o tym pojęcie. Wszystkiego uczą się podglądając u innych. Główna akcja toczy się w PGR Gorzyjałki. Oczywiście na mapie nie znajdziemy takiej miejscówki. Nie znajdziemy też Iwiszek ani Momajn. Za to jest jezioro Śniardwy i Czarcia Wyspa. Polecam przeczytać. Jest też serial z lat bodajże 70-tych pod tym samym tytułem. Ale wróćmy do naszej opowieści. Podziwiamy przez chwilę widok, ale wysoka temperatura powietrza przypomina nam o tym że w czasie jazdy chłodniej. Ruszamy więc do Wierzby przez tereny hodowli konika polskiego PAN. O konikach polskich w Popielnie możecie poczytać tutaj koniki Popielno Niestety nie spotykamy żadnego konia i tylko świeże odchody na mocno zniszczonym asfalcie przypominają o bytności tych zwierząt. Kilkanaście minut jazdy i jesteśmy na promie. Dwie minutki i odpływamy. Kilka minut rejsu pozwala na sprawdzenie sytuacji radarowo pogodowej. Widzę zbliżającą się burzę od południa. Wygląda na to że powinniśmy zdążyć do Rucianego. Zamieniam kilka słów z pewnym panem na temat dróg po drugiej stronie promu. Okazuje się że wszystkie są jednakowo piaszczyste i tylko wczorajsze opady pocieszają że nie będzie grząsko. Docieramy na drugi brzeg i wyjeżdżamy pod górkę. Zatrzymuję się na chwilkę aby Rudemu dopompować wozduchu i jedziemy. Nic nie mówię Grześkowi o burzy ale trzymam dość wysokie tempo mimo piaszczystej drogi. W końcu docieramy do szosy Mikołajki - Ukta i jedziemy w stronę chaty. Im bliżej Ukty tym czarniejszy wydaje się horyzont. Oto już Nowa Ukta. Jeszcze kawalątek i wjeżdżamy na szosę do Rucianego aż tu nagle "jebs" piorun z prawej w odległości max kilometra. Ucieszyłem się niezmiernie że po prawej a nie po lewej. Dojechaliśmy do mostu na Krutyni a tu znowu "jebs" z prawej. Coraz bliżej. Zajechaliśmy na przystanek pod solidną wiatę. Myślę sobie że przeczekamy i ewentualnie pójdziemy do knajpy coś zjeść. Ale na myśl że mam tu siedzieć 2 godziny albo dłużej zamiast siedzieć w wannie z browarkiem mina mi rzednie. Patrzę na radar i widzę że jesteśmy na granicy burzy przez jeszcze chwilę. Do Rucianego 6km. Podejmuję nagłą decyzję: Grzesiu jedziemy. Grześ protestuje i koniecznie chce przeczekać. Ja udaję że nie słyszę i odpalam Rudego. Słyszę tylko "poczekaj" odkrzyknąłem że poczekam na moście i ruszyłem. Grześ chcąc nie chcąc odpalił Janka i ruszyliśmy w szalonym pędzie do Rucianego. Po chwili byliśmy na miejscu. Burza została za nami. Rozpiera mnie duma, że oszukałem matkę naturę. Grześ również mnie chwali. W nagrodę idziemy do knajpy coś zjeść. Bierzemy tradycyjne mazurskie danie czyli pizzę z szynką parmeńską i dwa zimne browarki 0%. W międzyczasie rozpadał się drobny deszczyk ale burzy ani śladu. Padało jakieś pół godziny na tyle że odświeżyło powietrze. Akurat zdążyliśmy zjeść. Wyszliśmy, zrobiliśmy zakupy piwne i jedzeniowe w delikatesach centrum i pojechaliśmy do naszej Czapli. Popołudniu spędziliśmy na kąpieli słonecznej i wodnej, piciu piwka i gotowaniu makaronu po zamordejsku. Dlaczego po zamordejsku? Ano dlatego że robiony w Zamordejach bez przepisu, a składały się na niego Pomidory, kiełbasa, cebula, czosnek i piwo. Podczas gotowania sosu na tzw drugim planie Grzesiek się próbował napić piwka z puszki stojącej już jakiś czas na stole. Nagle zaczął tańczyć i robić dziwne wygibasy potrząsając głową i wyjąc jakieś dziwne "mmmmmmm... Mmmmmmm" w końcu zrobił wielkie "tfuuuu...". Pytam co się stało? "Osa" - odpowiedział krótko Grześ. Niestety osa była tak przerażona, że nawet nie zdołała użądlić w odruchu obronnym. Dogorywała na wyschniętej trawie jeszcze przez chwilę i wyzionęła ducha. Niestety trzeba zakończyć nasze wojaże. Jutro z rana wyjazd do domu. Czeka nas  jakieś 330 kilometrów w siodle. Jest 21. Czas się kłaść. Zostawiam drzwi od domku otwarte aby wpuścić więcej powietrza, by lepiej spać ale jak na złość wyjątkowo dzisiaj szczekają psy, ludzie łażą i świecą latarkami. Co chwila się budzę. W końcu wkurza mnie to i zamykam drzwi. Uff. Wreszcie spokój. Zasypiam... 
CDN 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Witajcie potencjalni czytelnicy

To ja. Leszek Zmitrowicz. Założyłem tego bloga dzisiaj tj 4 lutego 2012 roku na prośbę znajomych. Kilka słów o mnie: Urodziłem się w 9 maja 1976 roku. Od urodzenia bardzo lubię kolej i wszystko z nią związane. Uwielbiam rozkłady jazdy, zapowiedzi dworcowe, lokomotywy, samą podróż pociągami. Moja przygoda z koleją na dobre rozpoczęła się w 2000 roku. Wtedy zakupiłem po raz pierwszy w życiu SRJP czyli sieciowy rozkład jazdy pociągów. W rozkładzie tym zauważyłem, że pociągi na trasie Nakło nad Notecią - Chojnice od dnia 23 VI będą zawieszone (linia ta ma szczególne znaczenie dla mnie, gdyż w 1998 roku byłem na wczasach zakładowych w Więcborku i dojeżdżałem właśnie pociągiem) Namówiłem więc kuzyna Radka, z którym trzymam się od dzieciństwa na wycieczkę. Postaram się po trochu opowiedzieć o wszystkich wypadach. Zapraszam do czytania.

Projekt Mazury '21 Start.

Rajzefiber, czyli przed wyjazdem.  Wiecie co to rajzefiber? Etymologia słowa jest prosta. Wystarczy z niemieckiego połączyć die Reise (podróż) oraz das Fieber (gorączka) co da nam rajzefiber, czyli tzw niepokój przedwyjazdowy. W języku polskim nie ma słowa, które określałoby opisywany stan. Mówi się raczej – ale stresuję się przed wyjazdem albo Zocha, sprawdź czy wszystko spakowaliśmy?! Są też tacy, co na 3 dni przed wyjazdem okupują toaletę nie ze swojej winy i nic z tym zrobić nie potrafią… U mnie wygląda to wszystko nieco inaczej. Zaczyna się od kilku godzin do nawet kilku dni przed wyjazdem, w zależności od tego czy jedziemy w nieznane czy też w miejsce gdzie byliśmy już niejednokrotnie. W tym roku zaczęło się u mnie 3 dni przed wyjazdem chociaż wyprawa jest można powiedzieć "w nieznane".  Mimo tego że na Mazury jeżdżę od młodości, to zawsze był kierunek Ostróda, Olsztyn, Mrągowo, Kętrzyn, Węgorzewo. Do dziadka i pozostałej rodziny. Bywały też wypady typowo na

Po zdjęciu gipsu 2020, czyli po wypadku część 2

Grafika przedstawiająca budowę stawu kolanowego u człowieka  Przedmowa . W zasadzie miało tego nie być, ale skoro pisałem o wypadku, oraz mam gotowy post o pobycie w szpitalu, to nie może zabraknąć i takiej relacji pogipsowo - przed szpitalnej. Materiał pisany na świeżo wg wspomnień ubiegłorocznych. Niektóre daty zatarły mi się w pamięci, ale w przybliżeniu odtworzyłem sytuację chronologicznie. Maj 2020 Stało się pewnego dnia. Zdjeto mi gips w końcu po 6 tygodniach. Jednak nie było tak łatwo jak przy kostce że stanąłem od razu na obie nogi.  Trzeba było nauczyć się chodzić. Dostałem zlecenie na wydanie ortezy na sam początek, a następnie skierowanie na rezonans z zaleceniem aby udać się do Gizińskich, bo mają krótkie terminy (hehe pewnie na jesień jak znam życie) dokustykalem do schodów i... Kurde nie umiem zejść. No to kule pod pachę pod drugą pachę barierka i zeskoczyłem na lewej jakoś. Ojciec zawiózł mnie do sklepu medycznego gdzie zaopatrzyłem się w ortezę. Uff. Od razu