12 lipca poniedziałek Obudziłem się 3:18 AM. Do rana przeglądałem mapę planując najlepszą trasę. W końcu wstaliśmy po 7 rano, kawka, herbatka, śniadanko i ruszamy.
|
To jest Stachu. Szydełkowa świnka morska od Marty R 🙂 |
W wyniku dziwnych perturbacji Google skierował mnie nie na tą stację Orlenu co powinien i zamiast na lubelskiej wylądowaliśmy na Zatorzu, czyli na części miasta leżącej nad torami patrząc na mapę. Dalej po karmieniu naszych rumaków, aby zbytnio nie kombinować ruszyliśmy północną stroną Olsztyna. Okazało się że droga jest niesamowicie pusta, ma dobrą nawierzchnię i że pomyłki czasami wychodzą na plus, bo nie staliśmy ani w korku ani na żadnych światłach. W końcu Łęgajny. Przejazd przez linię kolejową Olsztyn - Czerwonka - Korsze - Kętrzyn - Giżycko - Ełk i wita nas DK16. Kilka lat temu przeszła gruntowny remont. Stara droga jaką pamiętam z lat dzieciństwa, i wczesnej młodości to wąska, kręta i bez poboczy. Teraz szeroka i wygodna szosa z szerokimi poboczami, okresowo dwujezdniowa, wyprostowano zakręty i zniwelowano pochyłości. Rudy i Janek rwali do przodu niczym dziki na żołędzie czując że jadą na urlop. 60 km do Mrągowa minęło jak z bicza strzelił. Zatrzymaliśmy się w Nowych Bagienicach na stacji na łyk kawy i rozprostować kości i po chwili wjechaliśmy do Mrągowa. Zaczęło się korkiem, koło Netto odbiłem więc w prawo i lecimy objazdem
|
Mapka sytuacyjna. Jak znajdę chwilę to zrobię lepszą na kompie. |
zadowoleni że nie stoimy w korku. Jedziemy jedziemy, a za chwilę las i... O karwasz jakiś motocross i koniec drogi 🤪 w ferworze walki nie zauważyłem że Google skierował nas na leśny dukt. Nie znając tej części miasta stwierdziłem że nie będę się kłócić z guglem i już jadę po niezbyt równej nawierzchni. Kawałek szutru, a za chwilę bruk i wiadukt nad niestety nieczynną linią kolejową do Ełku przez Mikołajki, zakręt i już na szczęście asfalt. Tak dojechaliśmy do krajówki 59 omijając zakorkowane centrum miasta. 59-tka przywitała nas dość równym asfaltem. Jechało się naprawdę nieźle. Śmigaliśmy do Piecek z małym postojem na leśnym parkingu opodal Brejdyn.
W Pieckach w lewo i przed nami ostatnie 30 km drogi. Zwolniłem tempo jazdy, bo szosa nieco się pogorszyła, a poza tym nikt nas nie gonił. Spacerowym tempem przejechaliśmy przez malowniczą Uktę na szlaku Krutyni - jednym z najpopularniejszych szlaków kajakowych- jeszcze sześć kilometrów i wynurzyły się Ruciane. No to prawie jesteśmy. Przejechaliśmy ulicą o dziwnej nazwie "Dworcowa" do dzisiaj nie wiem kto to był ten Dworcow. Jest to główna ulica Rucianego przy której kumuluje się cały ruch turystyczny, są sklepy i pełno knajpek. Jest w czym wybierać aby uszczuplić zawartość portfela. Stacja benzynowa, most i skręcamy w prawo. Przelatujemy przez tor linii Olsztyn - Szczytno - Pisz - Ełk by po 10 km równego asfaltu wiodącego przez piękny mazurski las obfitujący w jagody zwane gdzieniegdzie borówkami zameldować się w stanicy wodnej Czaple.
Chwila rozmowy z właścicielką i już jesteśmy pod naszym domkiem nr 12. Domek jest w miarę nowy, ale drzwi to trzeba mieć siłę otworzyć. Dwa wygodne łóżka, dwie komódki z szufladami i kilka półek, dwa plastikowe krzesła, zmęczony życiem stół, ławeczka do obierania pyrków, wieszak na drzwiach, miotła wiadro i dwie miski. Takie luksusowe wyposażenie czekało na nas. Rozpakowaliśmy się i ruszyliśmy do Nidy na zakupy. Ziemniaki, pomidory, kefir, chleb i piwo i można wracać. Trochę mnie przerażała myśl o ciepłym piwie, ale okazało się że woda z pompy jest niesamowicie zimna i piwko chłodziło się na momencie.
|
Lodówka dawała radę. Jedno napełnienie na jakieś dwa chłodzenia. |
Przygotowaliśmy obiad. Grzesiowe schabowe podgrzaliśmy na patelni która robiła za pokrywkę garnka z ziemniakami. Do tego zrobiłem sałatkę z pomidorów i cebuli z kefirem i było pycha. Nad jeziorem wszystko smakuje inaczej czytaj lepiej. Do końca dnia nie robiliśmy nic oprócz odpoczywania na łonie natury.
|
Relaks przed domkiem. |
13 lipca
Słowem wstępu
Ten dzień zapisze się w mojej pamięci na dłużej. Kilka słów o przesądności mojej. Jakoś specjalnie przesądny nie jestem, ale są rzeczy, na które uważam. Są to między innymi koty przebiegające drogę. Niby nic, ale jak nie splunę 3 razy przez lewe ramię to coś mi się przydarza i wcale nie ma znaczenia jakiego koloru był kot, ani w którą stronę pobiegł. Druga rzecz. Nie witam się przez próg. Nie wiem dlaczego, ale nie robię tego. Trzecie jeśli rozsypię sól biorę kilka ziarenek i buch przez lewe ramię 😉 mam wtedy pewność że nic się nie wydarzy. No i najważniejsze. Trzynastka. Ta cholera prześladuje mnie od najmłodszych lat i nie musi być to piątek. Chociaż od jakichś kilkunastu z górką lat nauczyłem się żyć. Dnia 13 robię to co zawsze, ale nie zaczynam niczego nowego, wszystko robię na spokojnie mając z tyłu głowy trzynastkę. Przy takim podejściu zazwyczaj udaje mi się przeżyć dzień bez większych perturbacji. Jak było dzisiaj? Poczytajcie.
...
Obudziłem się tradycyjnie o 3:18 i leżałem sobie spokojnie słuchając ptaszków i chyba mi się jeszcze oko przymkło, (ja wiem że pisze się przymknęło) bo nagle zrobiła się 6:30 próbowałem przeglądać internet w poszukiwaniu ciekawych miejsc, ale moja sieć niestety ma słaby zasięg i jest to mocno utrudnione zadanie.
|
Widok z łóżka na wannę (jezioro Nidzkie) |
W końcu 7:30 umyłem zęby, poklepałem Rudego po błotniczku i poszedłem wykąpać się w wannie zwanej jeziorem Nidzkim. Zjedlismy śniadanie i tuż po 10 ruszyliśmy piękną leśną ale asfaltową drogą do Pisza przez Wiartel. Piękne lasy, jeziora i z rzadka jeżdżące samochody przypominały nam sam nie wiem o czym. Chyba o tym, że mamy urlop i gorące lato. W Piszu między rondami utkwilismy w korku, ale znalazłem objazd przez osiedlowe drogi i już po chwili pędziliśmy DK63 w kierunku Giżycka, by po kilkunastu kilometrach odbić na boczną drogę przez Nowe Guty.
W tejże miejscowości nad Śniardwami trafiliśmy do food tracka w którym ja dostałem mrożoną kawę w papierowym kubku za 15 zł A Grzegorz malutkiego hamburgera za 12. Ceny prawie jak nad Bałtykiem. Chwilę posiedzieliśmy nad brzegiem mazurskiego morza podziwiając jego ogrom.
Jednak gdy zrobiło się nieznośnie gorąco ruszyliśmy na mikołajki. Po drodze w Okartowie próbowałem kupić świeżą rybkę w gospodarstwie rybackim,jednak nam próżno, a stara sprzedawczyni lakonicznie poinformowała że jak się chce ryby to trzeba o 7:30 przyjechać... W Mikołajkach zaparkowaliśmy pod blokiem i poszliśmy podziwiać tłumy ludzi w towarzystwie coli w przypadku Grzesia i Lecha zero w moim przypadku.
Popatrzyliśmy na statki, jachty, jezioro mikołajskie i stwierdziliśmy że trzeba wracać bo "ma się na burzę". Rzut oka. Na radar i... Co robimy czekamy czy jedziemy? Wyglądało że się slizgnie bokiem. No to lecimy , a w razie czego zatrzymamy się gdzieś we wsi - pomyślałem nie wiedząc że najbliższe schronienie będzie za paręnaście km. Oczywiście ledwo wyjechaliśmy z Mikołajek zaczął padać deszcz. Zatrzymaliśmy się aby pochować elektronikę wrażliwą na wilgoć i jazda dalej. Po chwili deszcz się skończył i tylko mokra szosa przypominała o jego opadzie. Z tyłu głowy miałem jeszcze burzę którą widziałem na radarze w dość bezpiecznej odległości, ale trzeba było myśleć o tym. Zdecydowałem że tym razem zakupy zrobimy w sklepie z owadem więc pojechałem kawałek wyżej. Przed nami skręt na parking i... Oj coś nie tak. Rudy jakoś dziwnie szybko zwolnił po odjęciu gazu. Pomyślałem że hamulec się przyblokował. Patrzę a tu powietrza brak. Nogi mi się ugięły na myśl o nadchodzącej burzy ale co tam. Grzegorz mówi "patrz tu jest wulkanizacja". O ironio. Złapać panę pod wulkanizacją. Szczęście w nieszczęściu. Bardzo prędko okazało się że moja radość była przedwczesna. Pan "wulkanizator" powiedział że kół z motocykli nie zdejmuje, opon również ani nie zakłada ani nie ma łatek. Zero jakiegokolwiek zainteresowania klientem. Bogaty człowiek i obyś się przejechał na tym. Sprowadziłem kustykającego Rudego na parking w ocienione miejsce pomiędzy ciężarówkami i zabraliśmy się za zdejmowanie koła. Normalnie operacja nie jest mocno skomplikowana, ale Rudy ma mały feler związany z tym, że stopki mu się wygły lekko i aby zdjąć koło trzeba mu dupsko unieść. Samemu ta operacja byłaby prawie niewykonalna, ale Grzesiu super pomocnik pomógł i daliśmy radę 🙂 jeszcze chwila i dętka była na wierzchu. Diagnoza: góźdź żelazny. Skąd tu góźdź? (cytat z filmu Vabank II) Dwie łatki do założenia. Niestety zaczęło padać. Biegiem narzędzia do kufra, koło dętkę i oponę pod pachę i schroniliśmy się w pobliskiej biedronce. Zawierucha uderzyła znienacka silnym wiatrem i ulewą My byliśmy pod dachem a nasze rumaki skazane na łaskę i niełaskę matki natury. Po chwili deszcz zmniejszył się na tyle że poleciałem do kufra po łatki i rozpoczęło się klejenie. Jedna łatka, druga łatka, czekanie, pompowanie kurde schodzi. Oględziny dętki a tu następna dziura i ogólny widok dętki niezadowalający. Trudno. Kolejna łatka i czekamy. W tzw międzyczasie patrzę a jakiś kretyn robi fotki w deszczu na parkingu. Spojrzałem w lewo i już rozumiem. Duża brzoza mająca w obwodzie lekko z 90cm leży w poprzek ulicy skutecznie blokując ruch. Nawet nie wiem kiedy to się stało.
Jeszcze chwila i przestało prawie padać. Rzut oka na radar. Nie jest dobrze. Deszcz jeszcze z dwie godziny popada ale to dopiero za jakieś pół godziny. Nie zwlekając zabrałem się do montażu dętki i opony i już po kilkunastu minutach Rudy gotowy do drogi. I pomyśleć że gdybym zabrał dętkę na wymianę ile by mi to czasu zaoszczędziło. Nauczka na przyszłość. No to jedziemy. Czuję bicie koła. Coś nie tak. Dojechaliśmy do Orlenu, patrzę mało powietrza, no to kompresor i jazda. Być może manometr na chińskiej pompce pokazuje inne wartości niż w rzeczywistości. Dobra jedziemy. Skręciłem w leśną drogę i bicie się skończyło. Dalej Rudy mknął jak wiatr na ile powalała mokra szosa. Dojechaliśmy przemoknieci. Po chwili skończył się deszcz i zrobiło się średnio przyjemnie. Przebraliśmy się w suche rzeczy i wypiliśmy piwko. Potem gorąca zupka i herbata i do wyra po dniu pełnym wrażeń.
|
Zasłużony odpoczynek po dniu pełnym wrażeń. |
|
Stachowi też się należy. |
Piękny dzień 13 lipca 2021 do zapamiętania na później.
...
Teraz podsumowanie 13 lipca 2021. Pół żartem pół serio. Z dystansem proszę 😉
Ogólnie dzień na plus, bo żyję, Rudy żyje chociaż kuleje,Grzesiek z Jankiem również żyją. Ale mój pech zaczął się od Mikołajek. Nie zmokłem, bo padało tylko chwilę. Cieszyłem się że oszukałem Matkę Naturę to nasłała czorta, który rzucił Rudemu gwoździa, który to skutecznie powstrzymał nas przed bezpiecznym powrotem przed burzą. Jednak patrząc z drugiej strony mój Anioł Stróż próbował osłabić działanie czorta podsyłając nam tą wulkanizację. Jednak tutaj czort maczał paluchy że "wulkanizator" miał długie zęby na pomoc Rudemu i mnie. Z kolei anioł dał nam Biedronkę jako schronienie. Wkurzony czort wezwał wiatr na pomoc i wywrócił wspomnianą brzozę. Był już jednak tak zmęczony że nie zdołał zrobić nam żadnej krzywdy 🤪.
O Aniele Stróżu moim.
Nie jestem specjalnie kościelny, ale w mojego Anioła Stróża wierzę. Wiem że istnieje. Bardzo często przypomina mi o sobie podrzucając tu i ówdzie drobne monety.
Komentarze
Prześlij komentarz